Kiedyś Steinbach, dzisiaj Weber. Niemiec, który trzęsie polską polityką
- Witaj w JedenNewsDziennie.pl. Dziś zajmujemy się problemem relacji polsko-niemieckich w kontekście niedawnych wypowiedzi polityków o Manfredzie Weberze. Oto najważniejsze punkty materiału:
- Weber to kolejny niemiecki polityk, którego znaczenie i wpływy za Odrą są wyolbrzymione na użytek polskich sporów politycznych. Powodem są krytyczne wypowiedzi na temat PiS
- Za Odrą hasło "grupa Webera" nie odbiło się szerokim echem. Żaden prominentny niemiecki polityk nie stanął publicznie w obronie europosła. “To kalkulacja polityczna w Niemczech, by nie reagować na prowokacje”
- "Zainteresowanie niemieckich mediów Polską i kampanią wyborczą nie jest tak wielkie, jak zainteresowanie polskich mediów Niemcami”
- Dziś Weber przedstawiany jest w Polsce w podobny sposób, jak w przeszłości była szefowa Związku Wypędzonych Erika Steinbach
- Co dalej? Każdy wynik wyborów w Polsce to wyzwanie dla Berlina. Być może czas po wyborach byłby dobrym momentem na zorganizowanie polsko-niemieckich konsultacji międzyrządowych
Weber to kolejny niemiecki polityk, którego znaczenie i wpływy za Odrą są wyolbrzymione na użytek polskich sporów politycznych. Powodem są krytyczne wypowiedzi na temat PiS
Szef europejskiej centroprawicy Manfred Weber posądzany jest przez PiS o próbę wpływania na wybory w Polsce, a polski premier wzywa go do debaty. To kolejny niemiecki polityk, którego znaczenie i wpływy za Odrą są wyolbrzymione na użytek polskich sporów politycznych.
Manfred Weber, chadecki eurodeputowany i szef Europejskiej Partii Ludowej (EPL), stał się w ostatnich tygodniach jednym z najbardziej znanych Niemców w Polsce. Powód to jego krytyczne wypowiedzi na temat PiS, które padły akurat w czasie rozpędzającej się kampanii wyborczej w Polsce.
W niedawnych wywiadach dla gazety "Frankfurter Allgemeine Zeitung" (FAZ) i telewizji ZDF mówił o budowaniu w europarlamencie "zapory ogniowej” przeciwko PiS i prawicowym populistom. Szczególne oburzenie wywołało zaś zdanie, które padło w rozmowie z „FAZ”: „Jesteśmy jedyną siłą, która może zastąpić PiS w Polsce i poprowadzić ten kraj z powrotem do Europy”.
Po tych słowach Bawarczyk posądzony został przez obóz Prawa i Sprawiedliwości o ingerowanie w proces wyborczy w Polsce, a nawet chęć podporządkowania Polski Niemcom – oczywiście rękami Donalda Tuska i Platformy Obywatelskiej, która należy do kierowanej przez Webera europejskiej rodziny politycznej. Przypisano mu tak duże znaczenie, że premier Mateusz Morawiecki wezwał go oficjalnie do debaty przedwyborczej – jako "zwierzchnika” Donalda Tuska. Zaś aby zobrazować rzekome zagrożenie ze strony Niemca i Europejskiej Partii Ludowej, premier porównał ją nawet do rosyjskich wagnerowców.
"Na wschodzie widzimy Grupę Wagnera, (…) a na zachodzie działa “grupa Webera” – mówił kilka tygodni temu, tłumacząc później, że sięgnął jedynie po "figurę retoryczną”, która nie miała na celu stawianie znaku równości między rosyjskimi najemnikami a europosłami.
Za Odrą hasło "grupa Webera" nie odbiło się szerokim echem. Żaden prominentny niemiecki polityk nie stanął publicznie w obronie europosła. “To kalkulacja polityczna w Niemczech, by nie reagować na prowokacje”
Takie zestawienie demokratycznie wybranego, niemieckiego europarlamentarzysty z twórcą Grupy Wagnera i zbrodniarzem Jewgienijem Prigożynem mogło wywołać polsko-niemiecki skandal. Tymczasem za Odrą nie odbiło się szerokim echem. Żaden prominentny niemiecki polityk nie stanął publicznie w obronie Manfreda Webera.
Po części wynika to z „racjonalnej kalkulacji politycznej w Niemczech, by nie reagować na prowokacje” – ocenia ekspert Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt (DPI) Bastian Sendhardt w rozmowie z jedennewsdziennie.pl. Jego zdaniem, sam Weber być może nie docenił efektu, jaki wywołać mogą w Polsce jego wypowiedzi, w których wspomniał o PiS.
Słowa Webera były adresowane do krajowej opinii publicznej. Mówiąc o "zaporze ogniowej” przeciwko prawicowym populistom, jak AfD w Niemczech, Marine Le Pen we Francji czy PiS w Polsce bronił się przed zarzutami o "flirt” ze skrajną prawicą. Socjaldemokraci i Zieloni oskarżyli go o to po kontaktach z postfaszystowską premier Włoch Giorgią Meloni i jej ugrupowaniem Bracia Włosi. Niezamierzenie jednak szef EPL dał wyborcze paliwo PiS, który po raz kolejny gra w kampanii "niemiecką kartą”.
Tymczasem politycy w Niemczech od miesięcy wzbraniają się przed komentowaniem kampanii w Polsce i nasilonej przed wyborami antyniemieckiej retoryki ze strony obozu rządzącego. Nie chcą ryzykować, że ich komentarze w jakikolwiek sposób wpłyną bądź zostaną wykorzystane w kampanii i jeszcze bardziej eskalować napięć pomiędzy Berlinem a Warszawą – tym bardziej, że wynik wyborów to niewiadoma.
Przykładem może być brak oficjalnej reakcji na ostre słowa ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, który skomentował wpis kanclerza Olafa Scholza na Twitterze z 8 maja br., że „78 lat temu Niemcy i świat zostały wyzwolone od tyranii narodowego socjalizmu”. Ziobro zarzucił wówczas Scholzowi kłamstwo, znieważanie ofiar II wojny światowej oraz wpisywanie się w "tradycję swojego znanego rodaka (Josepha) Goebbelsa”, nazistowskiego ministra propagandy i zbrodniarza wojennego. Dziennik „Bild” pisał wtedy, że stosunki polsko-niemieckie osiągnęły "nowy punkt krytyczny”.
"Zainteresowanie niemieckich mediów Polską i kampanią wyborczą nie jest tak wielkie, jak zainteresowanie polskich mediów Niemcami”
Bastian Sendhardt zwraca także uwagę na to, że Manfred Weber, chociaż rozpoznawalny i ceniony w Niemczech, jest “w pierwszym rzędzie politykiem europejskim”. – Pełni on ważną rolę i funkcję na płaszczyźnie UE, ale wewnątrz Niemiec nie jest wiodącą postacią w partii chrześcijańskich demokratów, podejmującej decyzje, do których wszyscy się stosują – mówi ekspert.
I dodaje, że zainteresowanie niemieckich mediów Polską i kampanią wyborczą nie jest tak wielkie, jak zainteresowanie polskich mediów Niemcami. A ponieważ w Niemczech medialne echo wokół ataków na Webera było ograniczone, to nikt nie widział specjalnego powodu, by stawać w jego obronie.
– Brutalnie mówiąc, to, co mówi się o Niemcach w polskiej polityce wewnętrznej, nie ma w Niemczech tak wielkiego znaczenia – ocenia Sendhardt.
Dziś Weber przedstawiany jest w Polsce w podobny sposób, jak w przeszłości była szefowa Związku Wypędzonych Erika Steinbach
Przez długi czas Steinbach była w Polsce o wiele bardziej znana niż w Niemczech i przypisywano jej większe wpływy, niż miała faktycznie. Wprawdzie 51-letni szef Europejskiej Partii Ludowej, który w europarlamencie zasiada od 2004 roku, jest z pewnością bardziej wpływowy niż kiedyś Steinbach. Ale jako wiceprzewodniczący swej macierzystej bawarskiej Unii Chrześcijańsko-Społecznej musi liczyć się nie tylko z jej liderem, premierem Bawarii Markusem Soederem, ale i szefem siostrzanej Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU) Friedrichem Merzem.
Oni to powstrzymali niedawno zakusy Webera, by wypromować szefową PE, Maltankę Robertę Metsolę kandydatkę europejskiej centroprawicy na szefową Komisji Europejskiej w przyszłorocznych eurowyborach. Niemieccy chadecy chcą drugiej kadencji dla obecnej przewodniczącej Komisji Ursuli von der Leyen.
W 2019 roku to właśnie Weber pretendował do tego wysokiego stanowiska w UE jako czołowy kandydat EPL w eurowyborach. Jednak wskutek weta prezydenta Francji Emmanuela Macrona musiał ustąpić miejsca swej rodaczce von der Leyen. Było to dla niego dotkliwym ciosem. To pokazuje, że choć Weber może rozdawać karty w Parlamencie Europejskim, to nie jest “zwierzchnikiem” ani Donalda Tuska ani jakiegokolwiek innego centroprawicowego lidera w Europie.
Co dalej? Każdy wynik wyborów w Polsce to wyzwanie dla Berlina. Być może czas po wyborach byłby dobrym momentem na zorganizowanie polsko-niemieckich konsultacji międzyrządowych
W Berlinie można dziś usłyszeć, że każdy wynik wyborów w Polsce będzie wyzwaniem dla niemieckiej polityki. W przypadku zwycięstwa opozycji Niemcy mogą liczyć na nowe otwarcie w relacjach z sąsiadem – przynajmniej w kwestiach praworządności i sprawach UE. Wówczas PiS, jako silna opozycja, wykorzysta każdy pretekst, by udowodnić, że polski rząd wykonuje polecenia Berlina.
W razie kontynuacji rządów PiS antyniemiecka retoryka może nieco ucichnąć, umożliwiając powrót do pragmatycznej współpracy. Być może czas po wyborach byłby dobrym momentem na zorganizowanie polsko-niemieckich konsultacji międzyrządowych. Ostatnie odbyły się w 2018 roku, a przez miniony rok, mimo dyplomatycznych zabiegów ze strony polskiej, kręgi rządowe w Berlinie wykluczały możliwość takiego spotkania na najwyższym szczeblu w gorącym okresie przedwyborczym w Polsce.
Nawet jeśli po 15 października zapanuje względny spokój wokół relacji polsko-niemieckich, to zapewne nie potrwa on długo. W czerwcu przyszłego roku odbędą się bowiem wybory do Parlamentu Europejskiego, a niemiecka szefowa KE Ursula von der Leyen i Manfred Weber, obwiniani o blokowanie środków z unijnego funduszu odbudowy dla Polski, znów mogą się znaleźć na celowniku spin doktorów polskiej kampanii.
W Niemczech zaś przyszłoroczna kampania przebiegać będzie zapewne pod znakiem walki z prawicowymi populistami z partii AfD (Alternatywa dla Niemiec), która ma rekordowe poparcie w sondażach i może znacznie zwiększyć stan posiadania w europarlamencie następnej kadencji.
Cytat na koniec
"Brutalnie mówiąc, to, co mówi się o Niemcach w polskiej polityce wewnętrznej, nie ma w Niemczech tak wielkiego znaczenia"
Wykorzystane materiały
Rozmówcy:
- Bastian Sendhardt, ekspert Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt (DPI) [link]
Komentarze i źródła:
- Wywiad Manfreda Webera we „Frankfurter Allgemeine Zeitung” [link]
- Artykuł tygodnika „Der Spiegel” pt. „Der schwarze Scholzomat” [link]
- Artykuł Deutsche Welle pt. „Polska i Niemcy. Uniki Berlina przed polską kampanią wyborczą” [link]
- Analiza: „Warschaus konfrontative Deutschlandpolitik”, Kai Olaf Lang, Fundacja Nauka i Polityka [link]
Czas pracy nad materiałem: 10 godzin