środa, 18 października

Ile zrobi PiS, by utrzymać władzę? "Przedterminowe wybory to byłaby frekwencja 90 proc. i zmiecenie PiS-u"

Piotr Śmiłowicz / Tygodnik Powszechny

  • Witaj w JedenNewsDziennie.pl. Dziś zajmujemy się komentarzami dotyczącymi spodziewanych decyzji prezydenta po niedzielnych wyborach parlamentarnych. Oto najważniejsze punkty materiału:
  • W sejmowych kuluarach słychać, że PiS będzie robić wszystko co możliwe, żeby utrzymać władzę. Tyle że kolejny rząd PiS, np. kierowany przez Mateusza Morawieckiego, nie będzie miał szans na uzyskanie w Sejmie wotum zaufania. Wszyscy wykluczają z nim koalicję
  • Opozycja uważa, że prezydent będzie grał z PiS, by opóźnić przejęcie władzy przez nową większość, utrudnić powołanie rządu albo skłócić trzy ugrupowania opozycyjne. "Po PiS niestety spodziewam się wszystkiego, co najgorsze"
  • Pojawiają się spekulacje, że prezydent może wskazać kandydata na premiera spoza obecnego układu politycznego lub jednego z liderów PSL. Byle tylko nie dopuścić do ponownego objęcia funkcji szefa rządu przez Tuska, co jest "czarnym snem" Kaczyńskiego
  • Niektórzy politycy opozycji przypominają, że Jarosław Kaczyński znany jest z niekonwencjonalnych politycznych działań "po bandzie". I wskazują na dwa takie przypadki z 2006 roku i 2015 roku
  • Co dalej? "Jeśli politycy PiS doprowadziliby do przedterminowych wyborów, to frekwencja byłaby 90 proc. i zostaliby zmieceni, a wobec prezydenta pojawiłyby się solidne podstawy do postawienia go w przyszłości przed Trybunałem Stanu"
następna sekcja

W sejmowych kuluarach słychać, że PiS będzie robić wszystko, co możliwe, żeby utrzymać władzę. Tyle że kolejny rząd PiS, np. kierowany przez Mateusza Morawieckiego, nie będzie miał szans na uzyskanie w Sejmie wotum zaufania. Wszyscy wykluczają z nim koalicję

W sejmowych kuluarach słychać, że PiS będzie robić wszystko, co możliwe, a może nawet jeszcze więcej. Niektórzy uważają, że Jarosław Kaczyński trzyma jeszcze asa w rękawie, a nawet pojawiają się spekulacje, co może być tym asem.

Prawo i Sprawiedliwość matematycznie wygrało wybory, uzyskując poparcie ponad 35 proc. głosów, co daje 194 mandaty. Ugrupowania opozycyjne, te, które tworzą Pakt Senacki, mają jednak razem więcej mandatów. KO z poparciem ponad 30,7 proc. uzyskało 157 mandatów, Trzecia Droga z poparciem ponad 14,4 proc. ma 65 mandatów, a Lewica z poparciem 8,6 proc. ma 26 mandatów. W sumie daje to 248 mandatów, czyli bezpieczną większość. Stawkę uzupełnia Konfederacja (7,1 proc. i 18 mandatów).

Zgodnie z konstytucją pierwszym krokiem po ukonstytuowaniu się nowego Sejmu będzie dymisja obecnego rządu Mateusza Morawieckiego. Kolejnym, wskazanie przez prezydenta kandydata na premiera i powołanie na jego wniosek nowego rządu. Rząd ten będzie musiał jednak uzyskać w Sejmie wotum zaufania bezwzględną większością głosów.

Prezydent Andrzej Duda nie wypowiedział się, komu powierzy tę misję, ale z wypowiedzi jego minister Małgorzaty Paprockiej można wnioskować, że będzie to jednak kandydat "zwycięskiej" partii, czyli PiS. Bo wszystkie pozostałe ugrupowania nie tworzą jednej formacji.

Tyle że rząd PiS, np. kierowany przez Mateusza Morawieckiego nie będzie miał szans na uzyskanie w Sejmie wotum zaufania. Liderzy PiS sugerują co prawda, że będą próbować zawrzeć z kimkolwiek koalicję, padała nawet nazwa PSL, ale wszystkie ugrupowania opozycyjne na czele ze wskazanymi ludowcami kategorycznie wykluczają koalicję rządową z PiS.

Tym niemniej z wypowiedzi polityków PiS może wynikać, że ugrupowanie to wciąż wierzy, że może nie oddać władzy. Sam prezes PiS Jarosław Kaczyński jeszcze na wieczorze wyborczym złożył tajemniczo brzmiącą deklarację, że PiS nie pozwoli, by Polska straciła to, co jest najcenniejsze, czyli niepodległość i prawo decydowania o swoim losie. - Uczynimy także wszystko, co jest możliwe, by mimo wszystko nasz program, mimo tej koalicji, która jest przeciw nam, był dalej realizowany. To nie jest w tej chwili droga zamknięta. Pamiętajcie o tym, że przed nami jeszcze dni walki, dni różnego rodzaju napięć, ale finał w postaci tego, co uczyniliśmy dla Polski, ten finał będzie ostatecznie naszym, ale przede wszystkim Polski zwycięstwem - dodał prezes PiS.

następna sekcja

Opozycja uważa, że prezydent będzie grał z PiS, by opóźnić przejęcie władzy przez nową większość, utrudnić powołanie rządu albo skłócić trzy ugrupowania opozycyjne. "Po PiS niestety spodziewam się wszystkiego, co najgorsze".

Czy możliwe są jakieś takie kroki PiS, które spowodują, że ugrupowanie to mimo wszystko pozostanie przy władzy? Politycy opozycji w to powątpiewają. - Prezes Kaczyński mówił to, gdy znane były tylko exit polle. Spodziewał się, że wynik finalnie będzie lepszy, wtedy mógłby liczyć na przeciągnięcie jakichś posłów na swoją stronę - przekonuje Katarzyna Lubnauer (KO).

Także dotychczasowy szef klubu Lewicy Krzysztof Gawkowski powątpiewa w jakieś nadzwyczajne scenariusze. - Jedyna rzecz, którą prezydent Andrzej Duda może zrobić, to nominować Morawieckiego albo Błaszczaka na premiera, żeby zyskać na czasie na sprzątanie i na podkupywanie posłów. Wszystko inne to byłoby już za grubo – uważa Gawkowski.

Tym niemniej w opozycji panuje dziś zgoda, że prezydent będzie grał z PiS, by opóźnić przez nową większość przejęcie władzy, utrudnić powołanie przez nią rządu albo przynajmniej skłócić trzy ugrupowania opozycyjne, które zamierzają tworzyć rząd.

- Po PiS niestety spodziewam się wszystkiego, co najgorsze, po prezydencie również nie spodziewam się niczego dobrego, bo cały czas zerka w stronę Kaczyńskiego i PiS, a szkoda, bo powinien zerkać w stronę wyborców, którzy dali czerwoną kartkę PiS-owi i powierzyli zwycięstwo demokratycznej opozycji - mówi posłanka Monika Wielichowska z KO.

Politycy opozycji spodziewają się więc, że prezydent nie tylko jako pierwszego wskaże na premiera kandydata PiS, jako "zwycięskiego" ugrupowania, ale wraz z tym premierem będzie maksymalnie wykorzystywał konstytucyjne terminy. Stąd, ponieważ na zwołanie pierwszego posiedzenia Sejmu po wyborach jest 30 dni, zostanie one zwołane na 14 listopada. Następnie jest 14 dni na wskazanie kandydata na premiera i powołanie przez niego rządu – więc prezydent powoła rząd np. Mateusza Morawieckiego dopiero około 30 listopada.

Następnie, ponieważ kolejne 14 dni jest na wygłoszenie exposé i uzyskanie wotum zaufania, stanie się to dopiero prawie w połowie grudnia. Gdy wtedy rząd Morawieckiego nie uzyska wotum zaufania, inicjatywa przejdzie w ręce Sejmu i będzie mógł powstać rząd KO, Trzeciej Drogi i Lewicy, który prezydent powoła.

następna sekcja

Pojawiają się spekulacje, że prezydent może wskazać kandydata na premiera spoza obecnego układu politycznego lub jednego z liderów PSL-u. Byle tylko nie dopuścić do ponownego objęcia funkcji szefa rządu przez Tuska, co jest "czarnym snem" Kaczyńskiego.

Ten cały czas, słychać w kuluarach Sejmu, PiS będzie miał ewentualnie na przeciąganie – przekupywaniem i ewentualnymi hakami – posłów opozycji. Tym niemniej nikt nie wierzy, że to się uda – PiS musiałby przeciągnąć 37 posłów, co jest nierealne.

W przeszłości konstytucyjne zapisy o "trzech krokach" przy powoływaniu rządu były wykorzystywane bardzo rzadko – zwykle, odkąd obowiązuje konstytucja z 1997 roku, gabinety powstawały w pierwszym kroku. Właściwie tylko "prezydencki" rząd Marka Belki w 2004 roku powstał w trzecim kroku, za pierwszym razem nie uzyskał wotum zaufania bezwzględną większością głosów, Sejm nie skorzystał z prawa powołania swojego rządu i Belka utworzył kolejny rząd, który otrzymał wotum zaufania zwykłą większością.

Są jednak tacy parlamentarzyści, którzy w nieoficjalnych rozmowach spekulują, że PiS może próbować zachowywać się w sposób niekonwencjonalny. Na przykład prezydent Andrzej Duda może wskazać kandydata na premiera spoza obecnego układu politycznego, kto utworzyłby "rząd fachowców" i dawałby nadzieję na porozumienie PiS z częścią opozycji. Kogoś znajdującego się obecnie poza polityką, ale z politycznym doświadczeniem, w rodzaju Jana Rokity. Inne rozwiązanie to wskazanie kogoś z obecnej opozycji – np. Władysława Kosiniaka-Kamysza lub Waldemara Pawlaka – byle tylko nie dopuścić do ponownego objęcia funkcji szefa rządu przez Donalda Tuska, co jest "czarnym snem" Jarosława Kaczyńskiego. Oczywiście wymagałoby to wyłamania się PSL ze wspólnego frontu opozycji, ale faktem jest, że wśród ludowców głosy o konieczności przejęcia fotela premiera zaczęły się pojawiać – o kandydaturze Kosiniaka-Kamysza mówił np. Władysław Teofil Bartoszewski.

następna sekcja

Niektórzy politycy opozycji przypominają, że Jarosław Kaczyński znany jest z niekonwencjonalnych politycznych działań "po bandzie". I wskazują na dwa takie przypadki z 2006 roku i 2015 roku.

To zarzucony w ostatniej chwili zamiar rozwiązania Sejmu w 2006 z powodu nieuchwalenia na czas budżetu. W tamtym czasie prace nad budżetem były celowo opóźniane przez sam sprawujący wtedy władzę PiS, by dać pretekst do skrócenia kadencji Sejmu. PiS nie miał bowiem większości i liczył, że po kolejnych wyborach ją uzyska. W ostatniej chwili jednak prezydent Lech Kaczyński nie zdecydował się na rozwiązanie izby.

Niektórzy wskazują zresztą, że podobny scenariusz może być próbowany i teraz, bo jeśli terminy z powołaniem rządu będą się przeciągały, Sejm może nie zdążyć z uchwaleniem budżetu do końca stycznia, czyli w ciągu czterech miesięcy od złożenia projektu przez rząd Morawieckiego. A to już będzie dla prezydenta Dudy konstytucyjna podstawa do rozwiązania Sejmu.

Z kolei w 2015 roku, po zwycięskich wyborach, PiS zdecydował się na wybranie pięciu nowych sędziów Trybunału Konstytucyjnego, choć inną piątkę wybrał Sejm poprzedniej, VII kadencji. Prezydent Andrzej Duda tej poprzedniej piątki sędziów jednak nie zaprzysiągł, natomiast przyjął przysięgę od tych nowych, wybranych przez nowy Sejm VIII kadencji. I zrobił to w nocy poprzedzającej werdykt samego Trybunału Konstytucyjnego, który uznał, że Sejm VII kadencji prawidłowo wybrał trzech sędziów, natomiast dwóch nie.

Wszyscy, którzy mają w pamięci te wydarzenia, przyznają, że gdy w sejmowych kuluarach słyszy się o scenariuszach naprawdę „hardcorowych”, będących naruszenia albo ducha, albo litery konstytucji, nie można wykluczyć, że są jakieś szanse na ich realizację.

Jeden z takich scenariuszy polega na tym, że gdy Sejm nie udziela wotum zaufania rządowi Morawieckiego w połowie grudnia i swój rząd, zgodnie z drugim konstytucyjnym krokiem, wybierają KO, Trzecia Droga i Lewica, prezydent odmawia zaprzysiężenia tego rządu. Odwołuje się przy tym do jakiegoś pretekstu, argumentując np., że stojący na jego czele Donald Tusk będzie służył obcym interesom, zgodnie z wielomiesięczną narracją propagandową PiS, albo że ciążą na nim jakieś zarzuty. W ten sposób mija 14 dni i prezydent po raz kolejny wskazuje na premiera Mateusza Morawieckiego. Gdy powołany przez niego rząd nie uzyskuje wotum zaufania nawet zwykłą większością, jest podstawa prawna, by rozpisać nowe wybory.

następna sekcja

Co dalej? "Jeśli politycy PiS doprowadziliby do przedterminowych wyborów, to frekwencja byłaby 90 proc. i zostaliby zmieceni, a wobec prezydenta pojawiłyby się solidne podstawy do postawienia go w przyszłości przed Trybunałem Stanu"

Tyle że taki scenariusz jest nie tylko w kategorii "political-fiction". Mógłby on też oznaczać, słychać w kuluarach, że w tak przeprowadzonych wyborach PiS osiągnąłby jeszcze gorszy wynik niż 15 października.

A wydłużanie terminu ich przeprowadzania, np. poprzez wprowadzony pod jakimś pretekstem stan wyjątkowy, tylko by to przesuwało w czasie. - Politycy PiS wiedzą, że jeśli teraz była frekwencja blisko 75 procent, to przy powtórzonych w takich okolicznościach wyborach byłaby już 90 procent i zostaliby zmieceni, a wobec prezydenta pojawiłyby się solidne podstawy do postawienia go w przyszłości przed Trybunałem Stanu – mówi jeden z polityków opozycji.

- Proszę bardzo, niech organizują powtórzone wybory, wtedy opozycja otrzyma nie 248, tylko 307 głosów – podkreślał w środę w Sejmie Szymon Hołownia.

Podobny argument dotyczy innego scenariusza, który miałaby zmierzać do podważenia werdyktu wyborczego - unieważnienia wyborów przez Sąd Najwyższy. Podstawą do tego mogłoby być np. naruszenie kodeksu wyborczego poprzez zachęcanie do niebrania kart referendalnych przez członków komisji wyborczych – mówili o tym otwarcie niektórzy politycy PiS.

- Przez ostatnie osiem lat PiS poruszał się nie tylko na granicy prawa, ale i łamał prawo, choćby dewastując trójpodział władzy. Zatem nic dobrego od tej władzy nie oczekuję i wyraźnie obywatele też nie oczekiwali, bo ta niesłychana mobilizacja wyborców i rekordowa frekwencja, udział młodych ludzi, to są jasne symptomy, że wszyscy mieliśmy tego dość – mówi marszałek Senatu Tomasz Grodzki. - Oni mogą snuć po głowach różne pomysły typowe dla nich, jak coś złego zrobić, ale to się już skończyło. Polska zaczęła powrót do rodziny demokratycznych krajów wolnego świata i PiS tego nie zatrzyma – dodaje.

następna sekcja

Cytat na koniec

"Przez ostatnie osiem lat PiS poruszał się nie tylko na granicy prawa, ale i łamał prawo, choćby dewastując trójpodział władzy. Zatem nic dobrego od tej władzy nie oczekuję i wyraźnie obywatele też nie oczekiwali, bo ta niesłychana mobilizacja wyborców i rekordowa frekwencja, udział młodych ludzi, to są jasne symptomy, że wszyscy mieliśmy tego dość. Oni mogą snuć po głowach różne pomysły typowe dla nich, jak coś złego zrobić, ale to się już skończyło. Polska zaczęła powrót do rodziny demokratycznych krajów wolnego świata i PiS tego nie zatrzyma".

Marszałek Senatu Tomasz Grodzki

następna sekcja

Wykorzystane materiały

Rozmówcy:

  • Wiceprzewodnicząca Klubu Koalicji Obywatelskiej Katarzyna Lubnauer: [link]
  • Szef klubu Lewicy Krzysztof Gawkowski: [link]
  • Posłanka Monika Wielichowska z KO: [link]

Komentarze i źródła:

  • Tekst gazeta.pl: [link]
  • Materiał tvn24.pl: [link]

Czas pracy nad materiałem: 12 godzin.

To wszystko na dziś

Do zobaczenia!